poniedziałek, 6 października 2014

Samodyscyplina

      "Podziwiam Cię!" - te słowa ostatnimi czasy zdarza mi się słyszeć bardzo często z ust znajomych. Gdy tylko dowiadują się, że biegam 4 razy w tygodniu, co daje średnio ok 60 km są pod wrażeniem.       "Wow! Jesteś taki ambitny! Co za samozaparcie! Że Ci się tak chce!". Kiedy ktoś pyta się jak trenuję i dla przykładu podaje mu ostatni trening:
      - Dziś rano przebiegłem 25 km.
      - Whaaaaat??? 25? TWENTY FIVE? VINTE E CINCO? You are crazy man!

      - To wcale nie tak dużo - mam w zwyczaju odpowiadać w takich sytuacjach - to dla mnie normalne.
      Po minie jednak widze, że ludzie nie wierzą w taką odpowiedź. "Haha, co to to nie, pewnie prawie przypłacił to życiem, a teraz chce uchodzić za skromnego!"
      Otóż na prawdę nie jest żadnym wyczynem pójść się przebiec 4 razy w tygodniu! "Ja bym tak nie mógł... Nie przebiegnę nawet kilometra...". Serio?! A myślisz, że ja się urodziłem gotowy na maraton? :P
      To, co powoduje, że większość ludzi chciałoby biegać a nie biega, to brak jasno określonego celu. I to celu wartego poświęceń. Nie, nie jest celem: "za miesiąc przebiegnę 5 km w 25 minut", jeśli pierwszy pochmurny dzień tego miesiąca zmienia Twoje zdanie!
      Wyobraź sobie, że jedziesz nad morze z Łodzi. Nagle w okolicach Włocławka zaczyna kropić. Kto normalny stwierdzi wtedy "Aaah w sumie to nie warto jechać nad to morze, obejrzenie "M jak miłość" też jest spoko" i zawróci? To dlaczego ludzie robią tak w innych sytuacjach? Cel na mapie jest ważniejszy niż cel w życiu?
      Biegam bo to lubię, bo to moja pasja i bo mam jasno określony cel na najbliższy czas, a także końcowy duży cel. Ten najbliższy to Maraton w Porto w 2:58:28. Ale skąd miałbym wiedzieć jak do niego dążyć gdybym nie miał planu? Jak dla mnie "no way". Dlatego:


      Dzięki temu dokładnie wiem co mam robić. Co więcej, ja już w sierpniu wiedziałem, że dziś będę biegł 35 km i mialem zaplanowaną trasę. Tak na prawdę jest łatwiej. Patrze na kartkę, jest 8 - biegnę 8. I nie ma że boli.
      No właśnie... Jeśli chodzi o ból, nie jest trudno wyjść na trening, gdy jest się szczęśliwym, wszystko w życiu się układa i ma się świetny humor. Prawdziwą siłę trzeba mieć w sobie, aby trenować gdy jest źle i "pod górkę". Nie można osiągnąć sukcesu w życiu, pracując na niego tylko wtedy gdy akurat mamy ochotę!
      Właśnie dlatego nie uważam siebie za nikogo wyjątkowego. Jest mnóstwo rzeczy, które powinienem i "chciałbym" robić, ale najzwyczajniej w świecie "zawsze coś". Różnica pomiędzy "chciałbym robić", a "robię" jest znacząca.
      Jednak właśnie bieganie jest taką sferą życia, w której zauważyłem, że powoli przeważam szalę na "robię". Udowodniłem to sobie w ostatnią środę, kiedy po bardzo nieprzyjemnej sytuacji byłem wściekły, zdołowany i mimo, że miałem mnóstwo do zrobienia, to wszystkiego mi się odechciało. Rozważałem tylko zapadnięcie w sen zimowy lub powrót do Polski. Przeleżałem cały dzień w łóżku, nie zrobiłem nic, ale w końcu zebrałem się i poszedłem na trening!
       Ludzie zazwyczaj podziwiają dystans, czasem tempo biegu. Tymczasem ja zrobiłem tego dnia (zgodnie z planem) tylko 12 km i był to pierwszy i jak na razie ostatni trening, ktory przebiegłem za wolno (brakło 24 sekund). Możecie mi wierzyć, albo nie, ale przy tamtej środzie dzisiejsze 40 km (z rozgrzewką tyle wyszło) to na prawdę pikuś, natomiast z żadnego innego treningu nie jestem tak dumny! Ok, to teraz już możecie mnie podziwiać! :D
      A tak serio to do roboty! :D Piątki, dziesiątki, półmaratony i tym podobne same się nie przebiegną! ;)

1 komentarz:

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D