środa, 28 stycznia 2015

Ultramaraton?

      Erasmus taki jest... Zasiedziałem się do 4:00 u przyjaciółki, robiąc z Nią projekt na studia. Okazało się, że zapomniałem kluczy od domu. Moja współlokatorka nie wiedzieć czemu nie odbierała telefonu. No cóż... Spędziłem noc za podłodze, zawinięty w 2 koce i ubrany w 2 kurtki (noce w Portugalii, szczególnie te grudniowe, niewiele mają wspólnego z wyobrażeniami Polaków o portugalskich tropikach). Gdy wstałem o 9:00, pokój był już pusty - w końcu piątek - Natalia z samego rana miała praktyki w przedszkolu. Może i ten dzień zaczął się nietypowo, ale nic nie wskazywało na to, jak niesamowicie nietypowo się zakończy!
      Postanowiłem czym prędzej zwijać się do siebie, jednak najpierw sprawdziłem facebooka - może współlokatorka odczytała którąś z 73724 moich wiadomości? Nie odczytała... Natknąłem się jednak na post Armando Teixeiry (nie miałem pojęcia kto to jest, polubiłem jego fanpage, bo wielu znajomych z Gerês go lubiło i był na temat biegania :P ), w którym udostępniał jakiś link i pisał coś w stylu "Już wystartowaliśmy!". Parę postów niżej mój zią - Carlos Sá udostępniał ten sam link.
      Zaintrygowało mnie to wszystko, ale musiałem już lecieć do domu. Tam kliknąłem z ciekawości iiii...

Z tą różnicą, ze pomarańczowe prostokąty były 3, 
po jednym na początku każdej z tras.

      Aveiro na trasie!! To pierwsze rzuciło mi się w oczy, a gdy sprawdziłem, że przez moja mieścinkę biegnie akurat grupa Carlosa, to już miałem plany na wczesne popołudnie.
       5 - 10 km pyknę z nimi, w końcu jestem tydzień po maratonie i nadal mam problemy z chodzeniem, więc wiecej na pewno nie dam rady...
      Było dość chłodno. W sumie bardziej pochmurno niż zimno, ale gdy nie widzę słońca to odczuwalna temperatura spada mi o 10°C, więc ubrałem się w najgrubszą bluzę jaką miałem, do tego długą koszulkę, dresy i czapkę.
      Zabrałem ze sobą kartkę i długopis, aby wziąć od Carlosa autograf dla mojej portugalskiej pani koordynator (zabawne, że ledwie wczoraj poprosiła, bym kiedyś przy okazji załatwił jej autograf - wśród Portugalczyków, którzy choć trochę interesują się sportem Carlos jest może mniej popularny od Cristiano, ale naprawdę meeeeeeega znany i szanowany).
      Wziąłem też portfel, bo jak wyczytałem była to sztafeta w ramach Toca a Todos - wielkiej akcji charytatywnej obejmującej całą Portugalię, podczas której zbierano na zwalczanie biedy wśród dzieci i postanowiłem symbolicznie ją wesprzeć. No i wziąłem klucze od mieszkania, ponieważ miałem zaraz wrócić, a współlokatorka miała tego dnia zajęcia na uniwerku jakoś do późna...
      Około 13:15 dotarłem na wylotówkę, którą ekipa "Ultramaratonistas III" miała przebiegać za jakieś 15 minut. Dużym ułatwieniem w śledzeniu ich trasy było urządzenie GPS, które, jak się później okazało, pełniło rolę pałeczki sztafetowej, a dzięki któremu "na żywo" można było obserwować bieg.
      Nie chciałem zamarznąć, więc ruszyłem pod prąd. Nie miałem pojęcia czego mam się spodziewać - ile będzie ludzi, jakim tempem biegną, czy Carlos cały czas jest z nimi - wiedziałem tylko, że chcę go znów spotkać i zdobyć autograf dla pani Any.
      Dobiegłem do ronda i zauważyłem ich... Trójka lub czwórka biegaczy spokojnie sunęła do przodu. Dla mnie był to szok, bardziej spodziewałem się Carlosa otoczonego pięćdziesięcioma biegaczami... Powitali mnie bardzo serdecznie, okazało się że jeden z nich, o imieniu Vitor, wytatuowany od stóp do głów, kojarzył mnie sprzed tygodnia z maratonu w Gerês i na dodatek, że mijał mnie tam dopiero na jakieś 7 km do mety i śmiał się ze mnie, że źle rozłożyłem siły! :D
      Ja nie znałem nikogo i na dodatek nie widziałem nigdzie Carlosa. Może to zwiadowcy a główna grupa jest dalej? Niestety. Dowiedziałem się, że nasz mistrz został z tyłu z jakąś chorą dziewczynką, której marzeniem było dobiegnięcie z nim do rogatek Aveiro i dołączy do nas później.
      Dostałem GPS-pałeczkę, co odebrałem jako zaszczyt. Biegliśmy najpierw w 4, potem w 5, potem znów w 3, aż za Aveiro dołączył do nas jeszcze jeden facet, z którym wdałem się w rozmowę. Mówił, że zamierza biec 20 km, a potem wrócić pociągiem. Stwierdziłem, że może to i nie głupi pomysł... Gdy przebiegaliśmy koło kampera, który, jak już się wcześniej zorientowałem obstawiał nas, wybiegło z niego dwóch biegaczy, a dwóch, którzy biegli od ronda w Aveiro zwiało do środka.


Cały czas biłem się z myślami, czy biec aż 20 km, zgodnie z pomysłem mojego nowego znajomego. Z jednej strony nie powinienem, bo pamiętałem, że na godzinę 17 byłem umówiony z moja grupą na kończenie projektu, a z drugiej Carlosa nadal nie było, a ja nie wiedzieć czemu bardzo chciałem go znów spotkać. Biegłem więc dalej, w przerwach w rozmowie z nowymi towarzyszami biegu rozmyślając co zrobić, gdy po 12 km zrobiło mi się bardzo gorąco. Rzuciłem na ten temat luźną uwagę, na co wszyscy skwapliwie zaczęli zachęcać mnie bym przy następnej okazji podbiegł do auta po jedną z koszulek, które były przygotowane dla przygodnych uczestników. Okazja nadarzyła się bardzo szybko, więc chętnie z niej skorzystałem, myśląc, że szybko zmienię ciuchy i pobiegnę dalej z moją grupą...


      Nic z tego! Już zanim się przebrałem, upłynęło dużo czasu, ale wytatuowany znajomy stwierdził jeszcze, że na pewno jestem głodny, chce mi się pić i muszę zobaczyć ich kampera od środka, więc mogłem zapomnieć o gonieniu.
      W aucie siedziało jeszcze ok. 4 facetów. Wszyscy przyjęli mnie bardzo serdecznie, częstując wszystkim co mieli i zagadując. Najstarszy z nich Joaquim, zwracał się do mnie na migi nie mogąc chyba pojąć, że rozumiem portugalski co było niezmiernie zabawne! :D
      Grupa uciekła, ale nie zamierzałem się poddać, wiedziałem, że następne spotkanie planowane jest na za 10 km i tam upatrywałem mojej szansy na ponowne przyłączenie się do sztafety. Jeden z młodszych chłopaków na pokładzie - Diogo, stwierdził, że też wychodzi na kolejną zmianę, więc wiedziałem już z kim będę biegł.

(Inna strefa czasowa - minus 2h,
ostatnie 2 km się ucięły)

      Wszystko było ustalone, ale nie wiedzieć czemu nie ruszaliśmy. Czas mijał, ale byłem spokojny, bo wiedziałem, że już i tak nie wrócę na projekt. W kamperze było WiFi, więc napisałem do znajomych, aby ich o tym poinformować, jednak okazało się, że mnie uprzedzili i już wcześniej wszystko odwołali. :D A ja chciałem dla nich zrezygnować z takiej przygody! Kolejny raz przekonałem się, że nie ma co oglądać się na innych przy przeżywaniu własnego życia!
      Wkrótce okazało się dlaczego, a raczej na kogo tyle czekaliśmy - w drzwiach ukazał się we własnej osobie Carlos Sá, witając mnie na dodatek słowami "Hello my friend!" Urosłem o jakiś metr! :D
      Nie zorientowałem się nawet, że początek mojej następnej zmiany będzie już 25 km od Aveiro. Biorąc pod uwagę fakt, że zmiany miały po 10, było już pewne, że tego dnia nie wrócę do Aveiro biegiem. Zacząłem rozmyślać nad autostopem...
      Zmieniliśmy dwójkę zziajanych biegaczy i ruszyliśmy przed siebie razem z kolegą (chyba Pedro), który miał wracać pociągiem. W sumie to nadal jeszcze bolały mnie nogi po Gerês, ale w miarę upływu czasu było z nimi coraz lepiej, więc byłem pozytywnie nastawiony do czekającej mnie dyszki.
      Dyszka jednak minęła, a auta nie było widać. 11... Diogo zaczynał się denerwować. 12... "Pedro" nam uciekł, a zaraz potem dojechał do nas bus biegaczy, którego wcześniej nie widziałem. Nie rozumiałem za bardzo co się działo, tym bardziej, że zmęczenie zaczynało dawać pierwsze znaki swojej obecności. Dużo później zrozumiałem, że prawdopodobnie w tamtym miejscu połączyły się dwie grupy. W każdym razie załoga kampera nie była już sama. ;) 12,5... Diogo był już wściekły, i powiedział, że za pół kilometra przechodzimy do marszu. Miałem nadzieję, że to nie nastąpi, bo byłem już mega wymęczony. Niestety... Nastąpiło. Po ok. 13,5 km nadjechał samochód, i chyba dobrze, że nie do końca zrozumiałem co Diogo wykrzyczał do kierowcy, bo mógłbym się go bać przez resztę drogi.


      Wyobrażając sobie tę sztafetę zanim do niej dołączyłem, myślałem, że Carlos biegnie cały dystans, a tylko przyboczni się zmieniają. Potem, gdy został w aucie, gdy ja zacząłem moją drugą zmianę, stwierdziłem, że może jednak co druga tura należy do niego, ale i ten pomysł okazał się błędny, gdy wróciliśmy wycieńczeni (w każdym razie ja taki byłem) do kampera, a on nadal w nim siedział i nie wyglądał jakby zamierzał wysiadać.
      Cofnijmy się odrobinkę w czasie, tak do Badwater 2014, w którym to biegu Sá zajął 3cie miejsce. Widząc Portugalczyka na podium takich zawodów, oraz wiedząc już gdzie spędzę kolejny rok mojego życia, natychmiast postanowiłem dodać do mojej "Bucket list" punkt pod tytułem "Trening z Carlosem Sá". Wiecie co? UZNAŁEM TO ZA ZBYT NIEPRAWDOPODOBNE I NIE DODAŁEM!!! W obliczu takiej okazji nie grało to jednak roli i było dla mnie jasne, że chcę najpierw wykonać to zadanie, a po powrocie dopiszę brakujący punkt do listy. Gdyby ktoś jeszcze miał jakieś wątpliwość to zaakcentuję: NIE MA RZECZY NIEMOŻLIWYCH!
      Zaczęła się więc taktyka pod tytułem "Kiedy biec by trafić na zmianę z Carlosem?". :D Póki co jednak wykorzystałem wspólną jazdę samochodem na krótką pogawędkę i zdobycie autografu dla mojej pani koordynator. Jakby ktoś się jeszcze nie zorientował to gdzieś w trakcie drugiej zmiany zapadła decyzja - biegnę do Lizbony! Koszulka, bluza, dresy, czapka, portfel i telefon, ktoś mógłby powiedzieć, że tyle było mi potrzebne, aby wybrać się na dwudniową wycieczkę do portugalskiej stolicy. Miałem jednak coś więcej! Tym czymś była nieodparta żądza przygody, która od samego Aveiro nie pozwalała mi zawrócić!
      Cała ekipa bardzo się ucieszyła z mojej decyzji i zapewniła, że cokolwiek by mi brakowało w moim skromnym ekwipunku, oni to zorganizują. Zabronili mi też kupować jedzenia, twierdząc, że na pewno wystarczy dla jednej osoby więcej.
      Postanowiłem tym razem odpocząć trochę dłużej. Robiło się coraz zimniej i powoli zaczęło się ściemniać, tak, że kolejne zmiany brały już na trasę kamizelki odblaskowe oraz czołówki. Zdecydowałem się biec razem z Bruno pierwszy odcinek po całkowitym zapadnięciu zmroku. Tym razem nie było już mowy o dłuższych zmianach - po 10.000 metrów czekał samochód i kolejni biegacze - dlatego mimo zmęczenia byłem dobrej myśli.
      Niestety okazało się, że Bruno był jeszcze lepszej i postanowił mnie sprawdzić! :D Oprócz naszej dwójki biegła jeszcze dwójka z drugiej ekipy, z tym, że oni zmieniali się w połowie naszej zmiany. Myślałem, że wypluję płuca i połamię nogi!!! Tylko i wyłącznie psychiką dobiegłem do siódmego kilometra tempem 4:30 min/km. Tam zaczął się podbieg i nawet psychika przestała pomagać, Bruno szedł naprawdę va bank. Dobrnąłem jednak do szczytu wzniesienia i postanowiłem coś nie coś wyjaśnić sobie z moim partnerem. :D Ostatni kilometr, to była prawdziwa walka, w której tym razem to ja nadawałem tempo. Z braku jasno określonej mety (samochód czekał po drugiej stronie drogi na stacji), pozostała ona nierozstrzygnięta. Smutno zrobiło mi się, gdy zobaczyłem, że moim zmiennikiem będzie sam Carlos - choćby biegli tam nawet i Wszyscy Święci, nie zamierzałem stawiać w najbliższym czasie już ani jednego kroku. Byliśmy na przedmieściach Figueira de Foz.


Rzeczywsty czas tej dyszki to ok 47 minut,
za szybko jak na naszą sytuację :D

      W aucie szybko okazało się, że Bruno dał z siebie 100% - zasnął po 3 minutach i tyle go było widać. Ja natomiast miałem na liczniku dopiero 35 km i twardo obstawałem przy postanowieniu, że to właśnie tego dnia pierwszy raz w życiu przekroczę dystans 42,195 km, czyli teoretycznie zostanę ultramaratończykiem! :D Czekała mnie więc conajmniej jeszcze jedna zmiana. Nie miałem pojęcia, że już niedługo poczuję się pełnoprawnym i rzec można niezbędnym członkiem ekipy!...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D