niedziela, 1 marca 2015

Słyszałem, że Erazmus to zło...

      Czas na składanie wniosków o wyjazd na studia w ramach programu Erazmus w większości uczelni już się zakończył. Ci, którzy myśleli o wyjeździe, a mimo to nie złożyli podania sami są sobie winni - ominie ich fantastyczna przygoda. Ci którzy złożyli - prawdopodobnie oczekują na rozmowę kwalifikacyjną w języku obcym lub nawet są już po niej i czekają tylko na decyzję. Normalne są tu wątpliwości, wszak studenci nie wiedzą co ich czeka, jak to będzie, czy dadzą radę, jak załatwić wszystkie formalności przed wyjazdem, itd., itp... Niestety nawet po przyznaniu wyjazdu wątpliwości nie ustaną, a wręcz tylko narosną. Nie oznacza to jednak wcale, że Erazmusa należy się bać!
      Zacznijmy jednak od tych tchórzliwych, ich nigdy nie brakuje. Gdy byłem na pierwszym roku, wyjazd rozważało około 10 osób... Rozumiecie?! Bo ja nie! 10 na ponad 500! Uczelnia daję nam szansę spędzić rok na wakacjach, w wybranym przez nas kraju i jeszcze nam za to płaci, a skorzystanie z tej okazji ROZWAŻA jedynie 2% studentów! Dlaczego tak się dzieje? Gdzie pozostałe 98%?
      Otóż tylko pewna część z tych pozostałych (nie wiem jaka, nie przeprowadzałem badań na ten temat), tak po prostu, najzwyczajniej w świecie nie chce nigdzie jechać. Nie bawi ich to, w Polsce im dobrze, są zadowoleni ze swojego życia i widzą w naszym kraju perspektywy na swój rozwój lub mają wiele innych powodów by Erazmusowi powiedzieć "nie". Dobrze, ale gdzie w takim razie pozostała część? Nie mówią nie, ale nie mówią też tak... A co mówią?
      "No wiesz, bo ja to bym chciał(a), ale...". Słyszeliście już to gdzieś? Bo ja milion razy. Z każdej strony tylko ale, ale, ale! Gdybym biegł właśnie maraton we Francji, to byłby to dla moich uszu bardzo miły dźwięk (franc. allé, allé! - dawaj, dawaj!), ale nie kurde jeśli chodzi o Erazmusa! Jakie są te "ale"?


      1. ... ale ja nie znam języka. Stary! To teraz surprise! Jestem na Erazmusie w Aveiro, w Portugalii. Zajęcia na moim wydziale prowadzone są w 100% po portugalsku. Jeżeli używam angielskiego, to tylko po to, aby wytłumaczyć coś któremuś z pozostałych Erazmusów, którzy nie rozumieją portugalskiego. Wyjazd przyznano mi 27.02.2014, a pierwsze słowo po portugalsku poznałem 3.03.2014. Pamiętam jak dziś - "bom dia" - "dzień dobry". Jeżeli ja byłem w stanie przez 5,5 miesiąca nauczyć się języka od zera (i wcale nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że uważam się za super geniusza - ja też musiałem w to włożyć wiele wysiłku i poświęciłem na to mnóstwo czasu, ale wiem, że da się to zrobić!), to czy uważasz, że Ty byłbyś w stanie przez rok (zawsze możesz złożyć wniosek o wyjazd na semestr letni), podszkolić się z angielskiego, którego uczysz się od 12 lat? Okej, zaraz zapali Ci się w głowie czerwona lampka - ale przecież mówiłeś, że jest po portugalsku. Tak, ale po pierwsze nikt nie każe Ci jechać do kraju, w którym wymagana jest znajomość języka ojczystego (Niemcy, Włochy, Hiszpania, Portugalia, czasami Francja), a w każdym innym kraju będziesz miał zajęcia po angielsku (nawet w tych wymienionych się zdarzają), a po drugie, na 300 Erazmusów w Aveiro, portugalski rozumieją Brazylijczycy (to ich ojczysty język), Hiszpanie (i inni z Ameryki Południowej), gorzej Włosi i jeszcze tylko kilka osób. Cała reszta nie ma pojęcia o co chodzi. A i tak zdają wszyscy ;)
      2. ... ale ja nie mam pieniędzy. Kolejny surprise! Ja też nie! Ponadto zaraz po powrocie z wymiany jadę na 3,5-miesięczną wyprawę rowerową, która też nie będzie za darmo. Dlatego nikt mi nie kazał (i nie każe też Tobie) wybrać Norwegii, Szwecji, Holandii, Niemiec, czy Francji. Tam jest drogo i trzeba mieć swój hajs, lub ustawionych rodziców - każdy to wie, lub wiedzieć powinien. Nie powiem Wam jak jest w innych krajach, w których nie byłem, ale tutaj podliczając sam pierwszy semestr wyszedłem na plus i to nie mały, a też nie siedziałem w domu i nie patrzyłem w sufit. Z hajsem jest do tego stopnia dobrze, że jeśli otrzymam pełny grant na drugi semestr (na większości uczelni jest to oczywistą oczywistością, na mojej niestety nie), to wyjdę na tym Erazmusie tak dobrze, że śmiało będę mógł umieścić na koszulce wyprawowej logo Unii Europejskiej, jako jednego z głównych sponsorów! :D Wystarczy trochę pomysłowości, zaangażowania i zdrowego rozsądku!
      3. ... ale ja nie lubie imprezować. Zaskocze Cię gdy powiem, że ja też nie? Erazmus to nie tylko litry wylanego alkoholu, imprezy do białego rana i poranne bóle głowy. Jak głosi pewne hasło: "Erazmus to nie jest jeden rok z Twojego życia, ale całe Twoje życie w jeden rok". I faktem jest, że dla niektórych świat kręci się wokół ilości wypitego trunku i spotkać ich trzeźwych jest nie lada sztuką. Jednak dla każdego Erazmus jest tym, czym chce by był. (To już moje autorskie powiedzonko). Ja przyjechałem tu biegać (łącznie przez rok przebiegnę 3 maratony i 2 ultramaratony), uczyć się portugalskiego (drugi semestr zakończę certyfikatem na poziomie B2), oraz zwiedzać (póki co Lizbona, Porto, Park Narodowy Peneda Gerês, Barcelona, Santander, Bilbao, Salamanka, Guarda, Viseu, Berlin, w planach chociażby Madryt i wiele innych). W klubie byłem 3 razy...
      4. ... ale ja jestem nieśmiały w towarzystwie. Po pierwsze nikt nie każe Ci w nim przebywać. Jest tu pewna dziewczyna, która pokój opuszcza tylko na czas zajęć (a i to nie zawsze), do łazienki i do lodówki. I mimo, że jest skrajnym przypadkiem, prawdopodobnie na swój specyficzny sposób również korzysta jakoś z tej wymiany. A po drugie Erazmus to szansa na otworzenie się na ludzi. Poznajesz tu wielki, międzynarodowy tłum, a większość jest pozytywna, szalona i chętna do nawiązania kontaktu. Kiedy indziej się uspołecznisz, jeśli nie tu i nie teraz? Tak więc jeśli Twoja nieśmiałość Cię denerwuje i chciałbyś nad nią pracować, to w przypadku decyzji o wyjezdzie na wymianę staje się ona argumentem "za", a nie "przeciw" ;)
      5. ... ale ja będę miał mnóstwo przedmiotów do zaliczenia po powrocie. Okej, możliwe, że tak - to zależy głównie od Twojego koordynatora. Niektórzy liczą tylko punkty ECTS i wtedy jesteś w domu. Inni sprawdzają dokladnie sylabusy i to jest trochę słabsze, ale nie oszukujmy się, każdy dobrze wie że i tak uczysz się maksymalnie na dwa dni przed zaliczeniem. :p Jaki więc problem wrócić do Polski na sesję (sesje z reguły się nie pokrywają) i zdać parę kolokwiów jakgdyby nigdy nic? Okej, powiesz, że przecież ćwiczenia, że labolatoria, że nieobecności... Pamiętaj, że wykładowca też człowiek, spróbuj się do niego odezwać, a prawdopodobnie odkryjesz, że mówi ludzkim głosem! ;) Część pozwoli Ci zaliczać na odległość, część umówi się z Toba na zaliczenie przedmiotu na dyżurze, jeszcze inni nawet nie dowiedzą się, że byłeś na Erazmusie (jeśli przedmiot ma same wykłady to i tak przecież nikt nie sprawdza obecności). Jasne, że trafić się może ktoś, kto uważa, że jego przedmiot jest najważniejszy na świecie i bez dogłębnego zaznajomienia się z jego treścią nie poradzisz sobie w dalszym życiu i w najlepszym wypadku skończysz pod mostem. Cóż, takie jego prawo, ale właśnie na wypadek takich "opornych" profesorów masz dodatkowo cały kolejny rok na zaliczenie brakujących przedmiotów. Jeden czy dwa przedmioty więcej w przyszłym roku nie zmienią Twojego życia, a Erazmus tak! W ostateczności, przy nałożeniu się wszystkich możliwych negatywnych czynników, Twoje studia przedłużą się o rok... I tu pojawia się ostatnie "ale":
      6. ... ale ja nie mam na to czasu. Odpowiedz sobie tylko na jedno pytanie. A kiedy będziesz go miał? Pisząc doktorat? Pracując na etacie? Po założeniu rodziny? Na emeryturze, o ile dożyjesz? Korzystaj z życia póki możesz i bierz z niego jak najwięcej, bo nigdy nie wiesz co przyniesie jutro!
      Jako drobne podsumowanie dodam, że z tych 10 osób "rozważających" wyjazd, wniosek złożyły tylko dwie, dwie się dostały, ale ostatecznie pojechałem tylko ja. Co z tego wynika? A no to, że rozmyślić możesz się nawet w dniu wyjazdu, więc warto złożyć to cholerne podanie nawet na wszelki wypadek, w razie by za 3 miesiące nagle zachciało Ci się wyjechać! To nic nie kosztuje, a i roboty przy tym niewiele. Po upływie terminu natomiast, choćbyś nie wiem jak bardzo chciał, nikt Twojej aplikacji nie przyjmie. Możesz tylko liczyć, że zostaną jakieś wolne miejsca i pojawi się druga rekrutacja. W tym radzę Ci upatrywać swojej szansy i mam nadzieję, że tym razem już nie nawalisz! ;)
      PS. Masz jakieś "ale", o którym nie wspomniałem? Napisz o nim w komentarzu pod tym postem, lub skontaktuj się ze mną za pomocą wiadomości prywatnej (zakładka Facebook na górze strony), a postaram się rozwiać Twoje wątpliwości! 

8 komentarzy:

  1. Moim "ale" byla bariera językowa, i poczucie, ze po 1) nie poradze sobie z pozaliczaniem wszystkiego I CO POTEM?..., po 2) obawa przed tym jakbym zyla bez rodziny, przyjaciol...
    Po czasie trochę żałuję. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No a szkoda, że się nie zdecydowałaś... Język i zaliczanie już obalone, a co do tęsknoty za bliksimi, każdy reaguje inaczej... Zawsze możesz jechać gdzieś bliżej żebyś i Ty mogła czasem odwiedzić Polskę i znajomi Ciebie ;)

      Usuń
  2. Jeżeli ktoś nie pojechał z jednym "ale", to ja nie wiem co robię tutaj z moimi "trzema" :)
    Bardzo dobrze napisane, ładnie, składnie i MĄDRZE!
    Jestem dumna :D
    Ja to sobie tak myślę czasem, że wyjazd na Erazmusa powinien być obowiązkowy, tak jak służba wojskowa dla mężczyzn.
    Ale później zaczynam myśleć trochę bardziej egoistycznie i stwierdzam, że Ci którzy wyjechali, nie odczuliby wtedy tych dodatnich skutków (korzyści) które płyną z tego wyjazdu (szkoły przetrwania haha) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie Dominika, gdyby każdy jechał, to straciłoby to swoją wyjątkowość :p Dziękuję za miłe słowa! ;)

      Usuń
  3. Wygrałeś, Michał! ;) Nie sądziłam, że będę w ogóle w stanie Ci to powiedzieć, ale zrobiłam to, bo przekonałeś mnie niesamowicie. Moim problemem jest oczywiście punkt 1, bo przecież nie byłabym sobą, gdybym nie marudziła odnośnie znajomości angielskiego (którego notabene uczę się od zerówki >.<) i 4, bo moja nieśmiałość chwilami mnie zabija... Właśnie dlatego to zrobię: złożę ten cholerny wniosek, pójdę na rozmowę kwalifikacyjną i mówiąc kolokwialnie, choćby skały srały postaram się o wyjazd!
    DZIĘKUJĘ! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało mi się przekonać Cię do wyjazdu i jestem pewien, że nie będziesz żałować! ;)

      Usuń
  4. Dla mnie Erasmus by świetną okazją zobaczy ten kawałek Europy. Idąć na studja do Polski wiedziałem odrazu że chce wyjechać na erasmusa. Też miałem lęk że nie poradze sobie, że trudno będzię odnaleźć się w nowym otoczeniu i że mego łamanego angielskiego nikt nie zrozumie. Ale stwierdziłem sobie tak - czym ja jestem gorszy od innych osób co wyjechali?
    Sam jestem z Ukrainy i byłem jedynym ukraincen na erasmu się w Aveiro, a może i w całej Portugalii. Kiedy studjowałem we Lwowie to mogłem sobie tylko pomarzyć o studiach za granicą. Polska to już było wyzwanie, co dopiero Portugalia. Ale miałem cel, i krok po kroku dążyłem do niego.
    Korzystajcie ze wszystkich możliwości jakie macie. To jest tego warte!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć! Trafiłam na Twojego bloga będąc pod wrażeniem Twych wyników na Endomondo w rywalizacji Pompuj dla Korwina :P. Rzadko odwiedzam blogi, jeszcze rzadziej komentuje, ale gdy odkryłam Twoje pasje, a i jeszcze że jesteś Erasmusem w Portugalii, to poczułam że mam przed sobą słowa pisane przez niezwykłego człowieka, a zarazem swego rodzaju bratnią duszę - w zeszłym roku byłam 10 miesięcy na Erasmusie, również w Portugalii (Bragança, ale Aveiro odwiedziłam ;) ). Zgadzam się ze wszystkim, co tu o tej wymianie napisałeś. Chciałam Ci życzyć wszystkiego dobrego i osiągania coraz to nowszych celów! Parabéns e boa sorte na tua vida :)

    OdpowiedzUsuń

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D